Pamiętam moją pierwszą podróż samolotem i wrażenie, jakie
zrobił na mnie widok chmur „z bliska”. Z dołu zawsze wydawały mi się
strukturami dość płaskimi, nawet te wypiętrzające się, burzowe, z widoczną
strukturą przestrzenną owszem robiły wrażenie, ale kiedy spojrzeć na nie z
perspektywy ptaka, no cóż.. szczęka mi opadła. Ich ogrom, różnorodność
kształtów i barw, ale też wrażenie niestałości, czegoś ulotnego i nietrwałego,
łatwo ulegającego transformacjom.
Kiedy po wielu latach od mojej pierwszej podniebnej podróży
usłyszałem po raz pierwszy o chmurze w kontekście informatycznym poczułem
swoistą niepewność i z wrodzonym mi sceptycyzmem podszedłem nieufnie do tego
zjawiska. No, bo co to jest ta chmura? Że jak, mam coś wysłać „gdzieś’ i
liczyć, że ten obłoczek się nie rozpłynie? Słabe. Długo chodziłem wokół tematu
chmur starając się go nie dotykać – bo i po co? Myślę, że nie jestem
odosobniony w takim podejściu, a właściwie byłem. A co się zmieniło? Otoczenie.
Nabyłem drogą kupna smartfona. Początkowa fascynacja została
zdublowana podczas jego użytkowania. A bo to wszystko pod ręką, mail dostępny i
pogodę można sprawdzić, wiadomości poczytać albo książkę, bajkę dzieciom włączyć,
a co najważniejsze, zawsze mam aparat fotograficzny przy sobie. Super – do czasu.
Po dość krótkim czasie okazało się, że moja karta pamięci jest pełna, nic prostszego!
Podłączyć do komputera i zgrać zdjęcia, łatwizna! No tak, tylko nie zawsze jest
do niego dostęp, a zdjęcia i filmy robić się chce! Poza tym, jak już zrzucę
zdjęcia do komputera, to nie pochwalę się nimi przy okazji imienin u cioci –
klops.
No i cóż było robić. Trzeba było spróbować pobawić się tą
chmurką. Oczywiście dostępne są przeróżne, a ja nie chcę się na ich temat (na
razie) rozpisywać. Faktem za to jest, że zacząłem korzystać z mojej prywatnej
chmury. Wrażenia? Po pierwsze byłem zaskoczony jak szybka i prosta jest
konfiguracja. Po drugie byłem zaskoczony, że działa to tak szybko. Po trzecie,
usiadłem z wrażenia widząc, w jaki sposób moje zdjęcia zostały skatalogowane i
jak prosty jest do nich dostęp. „Nieźle” pomyślałem. Nie musiałem też długo
czekać, żeby przekonać się w jak ekspresowym tempie rozwija się ta cała „chmurowa
zabawa”. Mało tego widzę, że już dawno przestało to być zabawą, a stało się
poważnym narzędziem.
Jak wspominałem, zawodowo zajmuję się sprzedażą i analizą
IT, dlatego nie musiałem długo czekać, aby po raz pierwszy zmierzyć się z „chmurowymi”
aplikacjami i możliwościami. Najciekawszy z tego wszystkiego jest fakt, iż
pierwotne uprzedzenia i obawy powoli zostają zastępowane pragmatyzmem i kalkulacją.
Jeszcze nie tak dawno temu znalezienie klienta, który ma już jakieś
rozwiązania, albo planuje je mieć w „chmurze” było jak szukanie tej igły-co-to-się-na-polu-zgubiła.
Dzisiaj takie myślenie nie jest jeszcze powszechne, ale zdecydowanie bardziej
rozpowszechnione. Ciekawym aspektem „chmurologii” jest niemal dowolna jej
skalowalność i możliwe kombinacje (od rozwiązań w 100% chmurowych do
wykorzystywania chmur jedynie, jako backupu lub centrów obliczeniowych), o tych
kombinacjach kiedyś jeszcze sobie „porozmawiamy”.
Chyba najlepszym obrazem obecnego etapu rozwoju chmur jest
rosnąca ilość migracji systemów on-premise do rozwiązań „cloud’owych” lub jego hybryd,
jakie realizujemy w Vialutions. Jak przypomnę sobie ten sceptycyzm z początków
Azure i innych rozwiązań chmurowych, to aż żal bierze, że nie nagrywałem wtedy
moich kolegów. Ale chyba taki właśnie jest żywot nowych technologii.
Sprawdziłem to na sobie wielokrotnie i zapewne jeszcze nie raz będę z rezerwą
przyjmował nowinki, które za chwilę staną się moim nieodłącznym towarzyszem.
Ale cóż robić, w końcu z poziomu chmury już tylko jeden krok do gwiazd ;)
W następnym odcinku: Matrix jest lepszy.
Jeśli masz jakieś pytania, uwagi, komentarze - zapraszam do
kontaktu ze mną!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz