czwartek, 30 lipca 2015

Szukacie? a znajdujecie?

W niecały miesiąc od rozpoczęcia mojej pracy w Vialutions odebrałem wiadomość od klienta. Dużego klienta. Poziom ekscytacji +100. Po wstępnej analizie telefonicznej, wraz z deweloperem pojechaliśmy na spotkanie.

Kawa, woda, herbata.. pogaduszki zmiękczające o pogodzie.. w końcu przeszliśmy do konkretów. Rozmowa układała się sympatycznie, zdobywaliśmy wiele cennych informacji. Właściwie cała ta rozmowa mogłaby zostać podzielona na części i poddana osobnej analizie, bo jak dowiedziałem się w trakcie mojej późniejszej pracy zostały w jej trakcie poruszone chyba wszystkie aspekty architektury środowiska MS SharePoint, neizrozumiałe i nowe dla jego potencjalnych użytkowników. O założeniach i architekturze tej platformy kiedy indziej, przytoczę teraz urywek naszej rozmowy:

- To jak dużo danych Państwo przechowują?
- Hmm.. około 1.000.000 plików.
- Sporo. A jak znajdujecie potrzebne?
- Właściwie to nie mamy wyszukiwarki.. za każdym razem robimy to ręcznie.
- Jak to ręcznie?
- No tak! Nasza "wyszukiwarka" za każdym razem daje inne wyniki, poza tym nie potrafi wyszukiwać konkretnej treści tylko przeszukuje nazwy plików. A ponieważ nie istnieje żadna reguła ich nazywania, sam Pan rozumie...
- To jakiś koszmar!!

Dokładnie: koszmar. Nie mogłem uwierzyć, że tak duża firma, z tak rozproszoną strukturą może w ten sposób działać. Czy można coś z tym zrobić? Oczywiście! Pomijając możliwość tagowania plików, wprowadzania ich opisów, etc. SharePoint daje możliwość wyszukiwania pełnotekstowego całej swojej zawartości, czyli wszystkich plików, które są do niego wysłane.

W trakcie tej rozmowy, okazało się, że funkcjonalność na której klientowi zależało najbardziej jest dostępna "od ręki" bez konieczności wprowadzenia dodatkowych zmian programistycznych. Oczywiście istnieje możliwość ograniczania wyświetlanych wyników do tych , które użytkownik jest uprawniony zobaczyć, ale uprawnienia i możliwości z tego wynikające, to już inna bajka :)

W następnym poście: o tym jak tworzyliśmy analizę projektu.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Ale z czym to się je?

Stawiłem się na czas...

Krótki wstępniak, uściski dłoni, papierkowo, no dobrze, to siądź i zapoznaj się z produktem który będziesz sprzedawał. Mam owijać w bawełnę? Nieee.. Microsoft SharePoint - polecono mi samodzielnie zapoznać się z produktem.

Strona logowania, strona główna, hmm.. co to jest? Żeby było prościej: dostałem do ogarnięcia zupełnie "czystą" wersję SharePoint'a. No może niezupełnie czystą, bo wzbogaconą o parę web-partów, które produkujemy. Powiem szczerze: obczytałem się conieco przed przystąpieniem do pracy, ale nie na wiele się to zdało. Po kilku godzinach, byłem przekonany, że trafiłem do piekła, w którym mam sprzedawać produkt drogi i zupełnie bezużyteczny.

Jestem pewien, że dokładnie takie wrażenie robi "goła" instalacja SharePointa na użytkownikach. Ot po prostu kolejny zasób dyskowy, jakieś katalogi, itp., nic specjalnego. Teraz, po wielu miesiącach pracy z tym rozwiązaniam, rozumiem, gdzie był mój błąd i wiem, jaki jest błąd moich klientów, którzy decydują się na instalację "golasa" i poddanie go pod osąd pracowników. W takiej sytuacji mam pewność, że temat SharePointa nie będzie rokował.

Zabawa, bo to chyba najlepsze określenie, z "gołym" SharePointem jest jak gra w pasjansa na mega-wydajnym super-komputerze. Niby wszystko gra, w sensie pasjans działa, tylko dlaczego tak dużo muszę za to płacić?


Wiele czasu zajęło mi "dochodzenie" czym tak naprawdę jest SharePoint i co można z niego wycisnąć, dlatego nie dziwię się frustracji i niechęci ludzi, którzy zetknęli się z nim bez wsparcia i czasu jakie ja dostałem. Dlatego też uznałem, że miejsce w którym się znalazlem, to doskonałe pole do budowy i rozwoju, o nieznanych dotychczas dla mnie możliwościach i perspektywach.

W następnym poście.

- To jak dużo danych Państwo przechowują?
- Hmm.. około 1.000.000 plików.
- Sporo. A jak znajdujecie potrzebne?
- Właściwie to nie mamy wyszukiwarki.. za każdym razem robimy to ręcznie.


cdn...

wtorek, 21 lipca 2015

Narodziny.

Szukając skomplikowanych rozwiązań często nie zauważamy tych najprostszych, zgrabnie i elegancko opisujących problem. Największą barierą jest wiedza i doświadczenie, która każe poszukiwać wszelkich niuansów i niebanalnych stron rozpatrywanego procesu. W szczególnym przypadku dotyka to pracy na pograniczu analizy biznesowej i sprzedaży, kiedy stając oko-w-oko z klientem, konsultant stara się dopasować najlepiej pasujące produkty i usługi.

Mam za sobą lata doświadczenia w sprzedaży na rynku B2B i mogę bez kokieterii stwierdzić, że spotkałem się już z wszelkiej maści klientami. Nie planuję dostarczyć na rynek kolejnej książki uczącej (radzącej) jak skutecznie sprzedawać. Chcę podzielić się swoimi obserwacjami na temat styku praktyki i teorii. Dla kogo? Nie, nie określiłem targetu J. Po co? Bo w pracy każdego sprzedawcy (a niezależnie od posiadanej wizytówki, każdy nim w pewnym sensie jest) następuje chwila zadumy nad przepracowanymi caseami i chęć podzielenia się refleksją.

Po wielu latach pracy zdecydowałem się na zmianę branży. Nie była to prosta decyzja, bo w pewnym wieku zaczynanie wszystkiego od zera jest decyzją ryzykowną, ale jakim bym był sprzedawcą, gdybym bał się ryzykować! Zawsze interesowałem się nowymi technologiami, więc kiedy head-hunter zaproponował spotkanie w sprawie pracy w IT – podjąłem rękawicę,

i oto jestem…